Tego posta pisze już przeszło miesiąc. To nie dlatego (a może głównie) , że nie mam czasu. Ale ten post będzie pewnym końcowym aktem niesamowitej i intensywnej podróży, go której chce wracać myślami, nie chce zamykać tego etapu.
Sardynia to trochę niedoceniana wyspa. Kojarzy się ją z Włochami, ale tu jest trochę inaczej. Oczywiście dogadasz się w języku włoskim, ale tubylcy wolą posługiwać się własnym- sardyńskim. Można pomyśleć na początku, że zapewne jest to rodzaj dialektu, każdy obszar we Włoszech swój ma. Ale Język sardyński ma się do włoskiego ,jak Polski do Bułgarskiego. Bywa ciężko.
Turyści kierują swoje podróże w głąb Włoch, z wysp wybierają Sycylię. Dlaczego Sardynia jest tak pomijana? Teraz się dziwię, chociaż będąc wiele razy we Włoszech, planując wycieczki nigdy nie pomyślałam o Sardynii, wręcz do niedawna całkowicie zapomniałam o jej istnieniu. Może to naturalna selekcja? Sardynia jest bowiem bardzo niezależna i samowystarczająca.
Więc jak to się stało, że w końcu wylądowałam na Sardynii?
Moje życie ciągle mnie zaskakuje i tak ostatnio zaskakującym było zaproszenie na wyjazd do Sardynii od Firmy API FOOD specjalizujących się w dystrybucji włoskich przysmaków w Polsce. Api Food to Ania i Cesare. Kochana dwójka, dzięki, którym w raz z paroma innymi kompanami, spędziłam niezapomnianą przygodę na półwyspie Sinis. Prosić mnie nie trzeba, bo wszyscy którzy mnie znają, wiedzą że moje alter ego to Włoszka wałkująca ciasto do makaronu butelką po winie...
Naszą wyprawę kierowano na Ziemię Olbrzymów, czyli obszar pomiędzy Stawem Cabras, a Zatoką Orystańską. Ziemia Olbrzymów posiada taką nazwę ze względu na liczne wykopaliska archeologiczne. To tu odkryto tajemnicze groby oraz wielkie posągi zwane Olbrzymami.
Ziemie Oristano są wyjątkowe, bogate w minerały i urodzajne ziemie. Bliska obecność morza sprawia, że cała gleba i mikroklimat są wyjątkowe i dobre pod uprawę warzyw i owoców.
Sardynia nie jest tak zaludniona jak inne części Włoch, wręcz przeciwnie jest leniwa i pustawa.
Okolice Oristano to malownicze widoki i cudowni, ciepli ludzie. To małe wioski i nieduże gospodarstwa będące częścią większych spółdzielni. To tu znajduje się to co najlepsze, pola uprawne, wspaniała winnica, la Casa dell'oliva czyli gaj oliwy połączony z miejscem tłoczenia oliwy, pastwiska dla owiec, wspaniałe regionalne piekarnie, jeziora, góry i morze.
Intensywność wycieczki nie polegała tylko na ciągłym przemieszaniu się , a ciągłej degustacji, poznawaniu potraw, tradycji i ludzi.
Do teraz opowiadając znajomym lub rodzinie o wycieczce muszę posiłkować się programem wycieczki. Nie dlatego, że jestem zapominalska, ale program był napięty, dni się mieszają chociaż było tylko 4.
Głównym celem wycieczki było odwiedzenie wszelkich regionalnych produkcji, w tym naszego głównego gospodarza firmę SaMarigosa specjalizującej się w uprawie oraz przetwórstwie warzyw: bakłażanów, papryki, grzybów a szczególności karczochów.
No właśnie bo co właściwie może jeść weganka na końcu świata? Oj wszystko!
Bardzo żałuję, że trafiliśmy w czas, kiedy do zbiorów pierwszych karczochów brakowało około 2-3 tygodni. To teraz jest na nie sezon. Co chwila ktoś opowiadał mi o sposobach przygotowywania sardyńskich karczochów. Tym najpopularniejszym jest zjadanie je w postaci surowej z oliwą lub oliwą i botargą ( oni wszystko jedzą z botargą) .
Karczochy na surowo? To coś dla mnie nie wyobrażalnego, bo kupno dobrych, świeżych i nieprzesuszonych karczochów w Polsce graniczy z cudem. Tym bardziej trudno wyobrazić sobie ich bajeczny smak na surowo. Ah i wyobrażam sobie, że właśnie teraz tak je podają.
Wspaniałym sposobem jest przetworzenie serc karczochów i przechowywanie je w oliwie. Ciągle trzymam podarowane mi słoiki, które chyba otworze dopiero w wigilię. Karczochy produkcji SaMarigiosa odebrały mi mowę.
Prawdziwym odkryciem były marynowane różyczki kalafiora i pasta z żółtej papryki i najprawdziwsze świeże, zielone melony.
Rozumiem, jestem przekonana wręcz, że na smak potrawy ma duży wpływ również miejsce, gdzie się ją spożywa. Może i tak było w tym wypadku, ale nigdzie zwykła oliwa i chleb z marynowanym karczochem nie smakował mi tak dobrze.
Oliwa- włoska oliwa smakuje najlepiej we Włoszech. To teza nie do podważenia. Ta produkowana w odwiedzonej przeze mnie tłoczni jest szczególna. Właściciel bardzo barwnie i opisowo opowiadał o całej produkcji, co sobie wyobrażam bo nie pozwalał dojść do głosu Ani, naszej tłumaczce. Świeża oliwa, tłoczona na zimno smakuje najlepiej ze zwykłym kawałkiem chleba. To kolejny smak, który zatyka. Tego powinno zabraniać się opisywać słowami, to smak tak czysty, prawdziwy, pierwotny. Dla jednych porównywany jest smak chleba z masłem. Ale ja zawsze uważałam, że moja dusza nie do końca jest polska. Chleb i oliwa to matematyka, nieskończoność, miłość i bezpieczeństwo.
Pierwszy raz uczestniczyłam w degustacji oliwy, gdzie podobnie przy degustacji wina, próbowaliśmy smakowo odkryć jej wszystkie walory. W tedy przyszła mi do głowy pewna teza. Osoby, które nie wzruszają się jedząc chleb z oliwą nie znają się na jedzeniu. Poważnie, ta sytuacja była dla mnie wyjątkowa.
To chyba najlepsze co spotkało mnie podczas tej wycieczki. Oliwa jest wspaniała intensywna mocna, lekko gorzkawa. Co ciekawe tłoczona jest razem z pestkami, a całkowity czas postprodukcji to tylko 30 minut. Co mnie zadziwiło? Nie ma w tym żadnej magii, trochę mnie to zbiło z tropu bo wyobrażałam sobie zawsze , że podczas tłoczenia oliwy dzieją się niezapominanie rzeczy... to trochę tak jak nie istniejący św mikołaj. Sama produkcja nie jest bajkowa, ale warto napisać, że główny naprawdę magiczny składnik ,czyli drzewa oliwne mają po 300-400 lat. Tu mnie zmiotło. Koniec końców liczy się również efekt, w tym wypadku jest to szlachetna oliwa z oliwek. Tłocznia oliw La Casa dell'Oliva di Piredda &C słynie z 2 rodzajów oliwy, tym drugim jest oliwa z cytryną, gdzie podczas tłoczenia do oliwek dodaje się świeże skórki cytryn. To żadna aromatyzowana oliwa, a głęboka i treściwa oliwa cytrynowa. Niesamowita. Odwiedzone przeze menie gospodarstwo stosuje uprawę biologiczną i ekologiczną.
Wino- Vini Contini w Cabras to spółdzielnia winiarska. To tu produkuje się regionalne trunki- wino i grappe.
Bez bicia stwierdzam, że jestem winoszką. Żadne piwa i wódki do mnie nie przemawiają i usypiam nad wywodami o czeskim browarze. Wino to najstarszy alkohol na świecie, ale pija się go głównie dla złożonego smaku.
Winnicę wyobrażałam sobie jako starą ziemiankę u podnóża góry. Było nieco inaczej. Po przejściu przez część produkcyjną trochę mina mi zrzedła, nikt nie ubijał winogron stopami! Nikt nie śpiewał! Dobijał mnie smutek. Dopiero jak przeszliśmy do miejsca, gdzie wino przechowuje się w starych beczkach, poczułam znowu dreszczyk fascynacji.
Jednym z najpopularniejszych i chyba najbardziej cenionych win jest Pontis. To co go odróżnia od innych regionalnych win są... winogrona. Może to brzmieć trochę dziwnie, ale to prawda. Winogrona z Pontis rosną na półwyspie Sinis, gdzie morskie powietrze i wiatry bardzo mocno wpływają również przy uprawie winorośli. To tutaj zarówno ziemia jak i jej owoce mają lekko słonawy posmak. To sprawia, że wszystko co ziemia Sinis oddaje, jest wyjątkowe. Tak właśnie jest z winogronami. Wino Pontis ma lekki bursztynowy kolor przypominający kolor cherry, ale zupełnie odbiega od jego smaku. Wino Pontis jest intensywne i lekkie za razem. Dowiedziałam się, że podczas produkcji win czerwonych, beczki po winach dokładnie się myje. Z Pontis jest inaczej, w beczce zostawia się trochę poprzedniego wina. Zlewki te posiadają cenne, już aktywne drożdże winiarskie .To kolejny aspekt dobrego smaku wina oraz jego oryginalnej produkcji.
Po zwiedzaniu winnicy przyszedł czas na część degustacyjną. Sardyńczycy nie bawią się w spluwaczki i zbędne snobistyczne ceregiele. Tu ważny po prostu jest smak wina.
Niestety piszę to z pamięci, a pamięć smaków bywa kapryśna .Nie mniej jednak polecam poszukać w własnej okolicy dystrybutorów win z Sardynii.
Chleb- chlebki sardyńskie trochę odbiegają od wyobrażenia o chlebie. Chlebki te nazywa się chlebkami muzycznymi Carta da Musica lub Pane Carasau.
To placuszek, cienki jak papier (carta) pieczony wyłącznie z grubej semoliny i wody. Przy łamaniu wydaje wspaniały, głośny dźwięk, przypominający muzykę.
Oczywiście smakuje najlepiej z oliwą...lub czerwonym winem. Tego chlebka mogłabym wozić z Sardyni tonami.
Kolejny sposób na podawanie do moczenie chlebka w wodzie, do czasu aż lekko zmięknie. Płatów można używać także zamiast makaronu w lazanii.
Makaron- Tu nie jada się spaghetti, penne i żadnych włoskich najpopularniejszych makaronów. (znaczy oczywiście, ze jada i są dostępne w sklepie, ale region słynie z produkcji swoich własnych) Na Sardynii nawet pasta jest inna. Podobnie jak chlebek, jest robiona z grubszej semoliny. Najpopularniejsze makarony to malloreddus lub gnochetti przypominające w kształcie muszelki, albo nawet robaczki. Jada się go z oliwą, sosami, grzybami i zawsze z wcześniej wspomnianą botargą (ale to nie wegańskie lepiej nie zagłębiać się dalej).
Robi się je ręcznie i zawija przy pomocy odpowiedniej wielkości patyczka.
To co mnie urzekło w wyprawie najbardziej, to sposób w jakim żyją Sardyńczycy. Są spokojni i zawieszeni nad wszystkim. Mają lekki sposób bycia, nie przykładają wagi do czasu i miejsca. Są bardzo wyluzowani i sprawiają wrażenie szczęśliwych. Tu nikt na nikogo krzywo nie patrzył. To że byłam weganką nikogo nie przestraszyło ( z resztą chyba weganizm do nich dotarł wcześniej, wnioskuje bo niesamowitych wegańskich lodach jedzonych w nocy w pobliskiej małej lodziarni).
Mają duży luz również w jedzeniu. Jedzą rękami (CO KOCHAM), nie śpieszą się, dużo rozmawiają i piją. Nasz rekordowy obiad trwał 5h.
Tu ludzie nie obnoszą się z tym, że kochają jeść i nie muszą tego udowadniać. To widać. Po prostu to robią, a dowodem na to jest maczany w czerwonym winie sardyński chlebek, który smakuje idealnie. Bez niepotrzebnej pompy i przepychu.
Kiedyś planowałam, że swoje marne życie skończę, gdzieś pod Florencją albo Orvieto. Teraz wie, że moje miejsce jest na jednej z najpiękniejszych Sardyńskich plaż.
Serdecznie z całego serca dziękuje organizatorom i sardyńskim gospodarzom, za tak niewyobrażalnie, ciekawe wakacje.
Wróciłam objedzone, upita i niesamowicie szczęśliwa.
Chętnie opisałabym każdą minutę tego wyjazdu.
ale wspaniała przygoda! od niedawna podczytuję Twój blog i bardzo jestem wdzięczna za masę inspiracji kulinarnych :)
OdpowiedzUsuńbuziaki z mojej zielonej wyspy :)
asia
Sardynia to zupełnie nie moje klimaty, ale jedzenie, jakie tam jadłam, to była po prostu bajka... I ogromnie podoba mi się Twoja fotografia kulinarna, od razu się człowiek robi głodny :)
OdpowiedzUsuńAle cudownie!
OdpowiedzUsuńMuszę się tam kiedyś wybrać!
OdpowiedzUsuńPrawie całe Włochy kupiłam, ale na Sardynię jeszcze nie dotarłam. Marzę o niej.
OdpowiedzUsuńDzięki za tę opowieść, to rajskie miejsce :)
piękna opowieść o sardyńskich smakach :)
OdpowiedzUsuńKapitalne, wegańskie jedzenie. Jeśli potrzebujemy dużo witamin oraz białka, warto takie coś przygotować.
OdpowiedzUsuń